Jestem porankiem. Wstałam dziś wcześniej niż mam to w zwyczaju, po prostu lubię nasycić się odgłosami budzącego się świata. Usadawiam się w tej ciszy, chłonę ją wszystkimi zmysłami, wsłuchuję się w nią…a tak naprawdę nareszcie mogę usłyszeć części siebie i powoli otwieram się na kolejny dzień. Początek jest fajny i ważny. Dobrze rozpoczęty dzień, w większości wypadków, gwarantuje powodzenie aż do wieczornych oddechów na poduszce. To jak chodzenie w idealnie dopasowanych butach.
Nawet jeśli jesteś krótkodystansowcem, początek może być dla Ciebie jednym z nielicznych, zdrowych momentów a to już konkretny krok do sukcesu. Dystans z dnia na dzień będzie się wydłużał, aż wreszcie, z lubością zawładnie całym dniem. Poranek, z natury jest bardzo energetyczny, tak jakby przez całą noc energia kumulowała się w wewnętrznych bateriach a uchylenie powieki uruchamiało czerwony przycisk z napisem „start”. Wstaję, oglądam kolorowe kwiaty w wazonie, szperam w lodówce i nastawiam czajnik. Do niewielkiego garnka wlewam mleko migdałowe a w kubku mieszam mąkę z kruszonymi migdałami.
Podobne śniadanie robiła mi kiedyś Babcia, delikatne, lekko słodkie i pełne miłości. Jadłam je patrząc na drzewa z oknem, łyżka za łyżką w rytm stukotu tramwajów z Grójeckiej i gruchania gołębi na parapecie w kuchni. To była ich stała miejscówka, Babcia zwyczajowo podkarmiała je wszelkimi okruchami z deski do krojeni – miała ogromny szacunek dla jedzenia, nauczyłam się od niej wielu rzeczy.
W swoim domu zmodyfikowałam tę poranną zupę, chciałam żeby wzmacniała i dodawała energii. W ziemie to ciepłe śniadanie ma korzenny, rozgrzewający smak. Jest kremowe, gęste i smakuje bezkresną, zwielokrotnioną miłością mojej Babci, Mamy a teraz na dokładkę jeszcze moją. Jak widać, jedzenie jest jak międzypokoleniowy przekaz. Ciekawe czy Hugisław będzie serwował lane kluchy na mleku swoim dzieciom…
Na jedną porcję śniadaniową:
solidny kubek mleka migdałowego, kupne lub przepis tu
1/3 łyżeczki korzennej przyprawy (u mnie masala tea ale może być piernikowa)
3-4 łyżki mąki orkiszowej (mieszam typ 2000 z 700-setką)
łyżka migdałów bez skórki (gniotę je w moździerzu)
szczypta różowej soli
Migdały bez skórki gniotę w moździerzu na niewielkie kawałki.
Niemal całe mleko wlewam do rondelka i podgrzewam. Do pozostałej części wsypuję pokruszone migdały, korzenną przyprawę, szczyptę soli, mąkę i mieszam. Ciasto powinno być dość gęste ale nadal lekko lejące. Kiedy mleko w rondu się podgrzeje, powoli wlewam do niego ciasto z kubka mieszając powoli łyżką. Gotuję jeszcze kilka chwil, około 2-3 minut i zestawiam z ognia. Przelewam zupę do głębokiego talerza lub miski.
Można dodać odrobinę syropu klonowego lub jabłkowego, domowego dżemu. Podaję zawsze na ciepło, miłość to w końcu ogień!