Jesień – piękna, złocista, słoneczna i przede wszystkim ruda. To ciekawe, jak natura maluje świat na konkretne kolory, podsuwa rude myśli, pomarańczowe zapachy i kasztanowe smaki. Jesień ma zdecydowanie rudy odcień i trochę jak moje włosy, ukrywa iskrę ognia widoczną wtajemniczonym.
Lubię rude, zawsze lubiłam. Pokryte piegami, delikatne i drapieżne za razem. Charakterne, z wierzchu potulne i kuszące jasnym, niewinnym kolorem a w środku tli się gorąca iskra. Ta iskra niesie w sobie ciekawość, zachłanność na świat i na kontakty z innymi. Żeby zdobyć, rozkochać w sobie rude trzeba się naprawdę postarać. Nie ma miętkiej gry z rudymi.
Moja najlepsza klacz na świecie jest ruda, choć właściwie mocno kasztanowa; ruda była też moja ukochana przyjaciółka Tekla – potężna sunia z wiecznie zdziwioną, pomarszczoną miną, złota od paznokci po czubek nosa. Tęsknię za nią jak diabli, codziennie od 7 lat tak samo mocno. Karmię się wspomnieniami o niej bardzo rozważnie, drobnymi okruszkami, żeby starczyło jej na moje na zawsze. Przemijanie jest naturalną koleją rzeczy, tylko czasem, trudno się z tym naturalnym rytmem pogodzić…po prostu po lecie przychodzi jesień, też piękna, choć zupełnie inna.
Kolor rudy jest ogniem, takim przyjemnym ciepłem bo to faza już po największym płomieniu. To ta, w której najefektywniej wydziela się ciepło, umiarkowanie i elegancko. O to ciepło chodzi, nie zdziczałe na którym nie ma kompletnie kontroli, tylko ustatkowane i mądre.
Bardzo inspirujące jest rude, to trochę tak, jak by świat sam przesyłał pozytywne wibracje. Wystarczy go z zaciekawieniem obserwować a pomysły same przychodzą i rozsiadają się wygodnie przy kuchennym stole. U mnie miła wizyta i pierwszy, mam nadzieję zadowolony tester tej rudej wariacji. Małgosia w sprawie książki ale rudego rydza też chętnie pokocha.
Zwyczajnie cieszę się jak przychodzą do mnie ludzie, szczególnie jeśli też lubią dobre jedzenie. To najlepsza inspiracja, jeśli wizyta przywodzi na myśl coś wyjątkowo smacznego….nie sprzątanie czy inne, codzienne błahostki tylko smak, zapach i dobre towarzystwo. Smakowanie razem to w końcu kwintesencja kuchni pełnej miłości.
mam i nie zawaham się dziś użyć:
garść świeżych rydzów
1/2 fenkułu
dwie łyżki masła klarowanego
większa szczypta świeżego tymianku
8 listków świeżej szałwii
łyżeczka syropu imbirowego
większa szczypta asafetydy
świeżo mielony czarny pieprz
kilka ziaren wędzonej soli – tylko wędzonego smaku
łyżeczka sosu sojowego
utarta skórka cytryny (szczypta)
Rydze myję dokładnie, zostawiam do obcieknięcia. Fenkuł myję, usuwam zgrubiałe liście i kroję na pióra.
Rozgrzewam patelnię, wrzucam wędzoną sól, rydze, świeże zioła, dodaję masło klarowane, fenkuł, asafetydę i podsmażam porządnie na dość wysokim ogniu. Następnie syrop imbirowy, świeży pieprz i łyżeczka sosu sojowego tamari i smażę jeszcze przez chwilę mieszając. Serwuję od razu, świeże i pachnące rudzielce z utartą skórką cytrynową. Trochę inaczej, pysznie.
Na zdjęciu gościnnie MM, wybaczcie tajemniczy skrót ale brzmi jak Merlin Monroe
Kuchnia jest pięknym miejscem, dzieje się w niej tyle – ile pomysłów w otwartej głowie jest w stanie się pomieścić.
Przepis inspirowany kampanią „Cisowianka. Gotujmy zdrowo – mniej soli”