Zamiłowanie do koloru zielonego przyszło do mnie samo. Na początku chodziło o soczystość czy może świeżość z którą przychodzi zieleń, potem z działaniem na serce, jeszcze później na wątrobę i choćby na krew. Zielony to ewidentny kolor początku, zwiastuje obfitość, energię, rozwój ale też – co wydaje się bardzo ważne – ukojenie, ochłodzenie tego co zbyt rozpalone i przyjemne oczyszczenie.
Zewnętrznie zielony odbija się w oczach jak w lustrze, dociera do serca i stamtąd przyjaźnie kołysze czy może nawet głaszcze, utula nerwy – wyciszając je delikatnie. Wewnętrznie też dociera do serca choćby dla tego że większość zielonych produktów jest ochładzająca i nawilżająca ze szczyptą smaku gorzkiego, który właściwie przypisany jest sercu. Przy niewielkiej dawce tego smaku, pobudzone serce otwiera się odrobinę dzięki czemu skrywane myśli mają swobodniejszy przepływ. Wystarczy usiąść i spisywać to, co przychodzi do głowy.
Ta szczypta goryczki pomaga trawić kierując energię do dołu, robi to naprawdę bardzo delikatnie i z wyczuciem – może dla tego, że w przypadku sałaty jest niezwykle subtelna.
Dodatkowo wszystko co naturalnie zielone oczyszcza krew a ta z kolei nabiera prawdziwej mocy dopiero kiedy spotka się z sercem – tak jakby te krótkie wizyty i pogawędki sprawiały, że dorośleje i rozkwita, dorasta do swojej roli.
Ciekawe, czy nabraliście już ochoty na odrobinę zielonego?
Ja, jak najbardziej tak, szczególnie że przez kilka najbliższych dni będzie naprawdę gorąco. Na przekąskę w ciągu dnia albo delikatną kolację wystarczy dobry, orzeźwiający kompot z kwiatów czarnego bzu (przepis TU) i kilka rzymskich sałat z grilla lub patelni z ulubionymi dodatkami.
Wszystko banalnie proste, gotowe w 25 minut razem z oblizywaniem paluchów po wydłubywaniu pestek z granatów. Granat też nie znalazł się tu przypadkiem, działa krwiotwórczo a przy okazji niezbyt koleguje się z lokatorami na gapę, zamieszkującymi nasz układ pokarmowy…no i jest szaleńczo pyszny a nawet seksowny!
wyjęłam z lodówki i szafki :
2 małe sałaty rzymskie lub serca dużych sztuk
1/2 dużego granatu
łyżkę masła klarowanego lub olej kokosowy
łyżeczkę sabzi masala lub przyprawy do szakszuki
mały jogurt roślinny naturalny
świeżo mielony czarny pieprz (2 szczypty)
szczyptę przyprawy masala tea lub po prostu gałki muszkatołowej/cynamonu/kardamonu
garść orzechów pistacjowych
szczypta soli, może być wędzona
Granat wyłuskuję bezpośrednio do miski, nie roniąc ani kropli cennego, krwisto czerwonego soku.
Orzechy pistacjowe podprażam na suchej patelni ze szczyptą soli.
Sałaty rzymskie kroje na pół wzdłuż. Masło klarowane rozpuszczam w rondelku, dodaję sabzi masalę, masala tea i mieszam. Sałaty zanurzam w maśle z przyprawami wewnętrzną stroną i kładę tak na grilla lub masło rozgrzewam na patelni/blasze w piekarniku i układam sałaty środkową częścią. Zostawiam na około 5 minut, sprawdzam czy się podsmażyły i jeśli tak zdejmuję je z patelni lub wyciągam z pieca.
Podaję ciepłe, polane jogurtem naturalnym, posypane pestkami granatu i doprawione świeżym pieprzem. Jeśli tylko mam, dodaję kilka listków bazylii tajskiej lub tej cytrynowej – przepięknie się razem komponują. Sałaty będą cudownie smakowały podsmażone tylko w maśle z cynamonem lub przyprawą masala tea, z jogurtem, utartą skórką cytrynową i odrobiną sosu przygotowanego z tahini, soku z cytryny i miodu….a do tego świeże, nieziemsko pachnące truskawki!
Boszz…rozmarzyłam się i zaśliniłam przy okazji. Jutro robię te z truskawkami i czarnym pieprzem.