Budzę się rano i słyszę za oknem jak samochody gramolą się gdzieś po mokrym asfalcie. Nawet lubię ten dźwięk, szczególnie w połączeniu z ciepłym i promiennym słońcem – kojarzy mi się z wakacjami, letnią burzą i tysiącem dżdżownic na chodniku, na które za nic na świecie nie chciałam nadepnąć. Na wszelki wypadek nie otwieram od razu oczy, słucham po prostu porannych odgłosów i wtapiam się w nie, są moje, ukochane.
Słyszę zegarek na nocnym stoliku, wskazówka niestudzenie przepycha czas do przodu jest głęboki, spokojny oddech Henryka a zaraz obok ciepło Radochowego futra spina wszystko w sypialnianą całość. Wędruję uchem dalej, do pokoju obok, żeby posłuchać miarowego dziecięcego oddechu, opadających na poduszkę jasnych pukli i…ciszy.
Właśnie w tej ukochanej ciszy nabieram mocy, wypełniam się miłością, spokojem. Zatopiona w dźwiękach poranka czuję ogromną wdzięczność, jestem dokładnie tu gdzie powinnam, otula mnie ciepło. W rytm tych zatopionych we śnie oddechów wszystko układa się na swoje miejsce.
W ciszę wkradł się przelatujący samolot, ciekawie otwieram oczy. Wszystko na swoim miejscu : bałagan z którym się wczoraj nie uporałam, zwinięta w kulkę Radocha, krople deszczu na oknie i gołębi kolor nieba. Ktoś zgasił bezczelnie słońce, zakrył gęstymi chmurami i pogonił nieprzyjemnym wiatrem.
Nawet jeśli słońce dziś nie da rady, kilogram słonecznika bulwiastego i nie zjedzony z wczoraj ryż dadzą radę! Dzielę się przepisem na pasztet z topinamburem w rytmie #mynowaste i z kwitnącymi kwiatami w obiektywie. Wiosna jest już tu, czasem tylko chowa się nieśmiało za chmurami.
z lodówki wytaszczyłam:
1kg topinambura
2 marchewki (tylko tyle miałam)
2 cebule
3 ząbki czosnku
1/2 szklanki białego półwytrawnego wina
płaska łyżeczka przyprawy shahi paneer masla albo odrobina papryczki chilli
łyżka chia seeds
1 i 1/2 szklanki ugotowanego ryżu basmati (został mi z kolacji)
3 łyżki masła klarowanego lub oleju kokosowego
łyżka mąki ryżowej
sól wędzona 1/2 łyżeczki
czarny pieprz do smaku
3 łyżki sosu sojowego
2 plastry korzenia kurkumy
Topinambur i marchewkę obieram, trę na tarce o małych oczkach. Można spokojnie wykorzystać mikser jeśli tylko jest na stanie. Cebulę i czosnek obieram, szatkuję na drobno.
Podsmażam najpierw kurkumę, dodaję masło, cebule, czosnek, sól wędzoną, połowę wina, wrzucam utarty topinambur i marchewkę. Porządnie podsmażam, dodaję sos sojowy, pieprz i odstawiam z ognia. W garnku miksuję blenderem ryż z mieszanką wina i wody na pastę (wody dolewam tyle żeby z ryżu powstała pulpa), dodaję chia, mieszam z warzywami i odstawiam na chwilę.
Piekarnik nastawiam na 200 stopni, blaszkę (keksówkę) smaruję masłem i obsypuję mąką ryżową. Wykładam pasztet do formy i wstawiam na około 40 minut do pieca. Po upieczeniu trzeba go wystudzić i dopiero potem kroić, gorący może się jeszcze rozpadać.
Pasztet jest delikatny, lekko winny, pysznie smakuje topinamburem i latem skąpanym w słońcu. Z przyprawą do paneer ostrość otwiera się nieco później dając szansę żeby się nim delektować a potem z powodzeniem go strawić dzięki otwierającej się powoli ostrości.
Los pasztetos może być w wersji kompletnie zmielonej albo z widocznymi paseczkami warzyw – wszystko zależy od Ciebie. Możesz dorzucić jeszcze coś od siebie, coś co zalega w lodówce tak jak u mnie resztka wina czy ugotowany ryż. Z takich mieszanek wychodzą prawdziwe cuda, szczególnie jeśli włoży się do nich odrobinę serca.