Las.
Pachnący delikatnie wilgotną ściółką, szyszkami i prawdziwą obietnicą grzybów, które zbierałam zachłannie od dziecka. Zdejmuję buty i już bez ograniczenia zapadam się w miękkie jak gąbka, leśne poszycie. Zdarzy się czasem szyszka albo ostrzejsza igiełka zgubiona niepostrzeżenie przez jedno z troskliwych drzew, więc stąpam miękko i z kobiecym wyczuciem. Tak szczerze jest to niedoceniony urok całej leśnej sytuacji, uczy uwżności, bycia dokładnie tu, z każdym rokiem.
Stąpam i czuję połączenie z naturą, miękko, twardo, ostro i znowu miękko, jak w obficie wysmarowanym serkiem Almette bez laktozy toście. Te różnice, tekstury, dźwięki i zapachy zmieniają przecież codzienność w magię, którą niesie się w sobie przez życie. Te „drobiazgi” zapisują się w nas, wplatają w łańcuch dna i tylko czyhają, kiedy odsłaniając zazdroskę w starej kuchni, przeniosą Cię z powrotem tam, gdzie pachniało bezgranicznym szczęściem i wakacyjną miłością.
Po skrzypiącej, drewnianej podłodze sunę na bosaka prosto do kuchni, otwieram szeroko niebieskie okno i biorę pierwszy, szczęśliwy wdech. To tu właśnie zaczyna się magia. Stary dom na nowo ożywa, zaczyna śpiewać naszymi oddechami, wydreptywaną podłogą i iskrami rozpalonej pysznie, żeliwnej kozy. Podnoszę rzeźbioną pokrywę, zdejmuję fajerki i czuję jak łza wzruszenia spływa mi po policzku. Nagle znowu jestem dzieckiem, beztroską piegowatą dziewczynką w falbaniastej sukience, z rozsypującym się rudawym kucykiem, posiniaczonymi kolanami i obdartymi łokciami – bo nic nie dawało większej radości od wspinania się wiecznie na drzewa…no i w powietrzu znów wiszą wakacje!
Wyraźnie czuję jak chleb podpieka się na ogniu, jak skwierczy jajko na starej, babcinej patelni i słyszę ten charakterystyczny „chrobot” smarowanej puszystym serkiem grzanki, przeplatany okrutnie pysznym zapachem świeżego ogórka i tej ostrej rzodkiewki, co wspina się do światła tuż za tym starym domem. To smak moich dziecięcych wakacji, prosty, niewymuszony i najcudowniejszy na świecie.
A dziś?
Dziś sama wykładam na wysłużony, kuchenny stół wszystko co przywiozłam ze sobą. Chleb na zakwasie, jajka, marchewki, zielone szparagi, końcówkę pesto z chilli, ogórki, pękate i bezczelnie soczyste pomidory, serek chłopaków – całkiem nowy Almette, ten bez laktozy i liście kaparów, które fanatycznie kupuję u leciwej gospodyni na greckiej wyspie. Jest też szczypiorek, rzodkiewki i rukola, jako zestaw obowiązkowy do przygotowania bezwstydnie pysznych chłopakowskich kanapek a nawet imbir i kawałek świeżej kurkumy do podsmażenia marchewek. Czasem karmelizuję te plasterki marchewek, dolewając na koniec łyżeczkę syropu z kwiatów czarnego bzu, dokładnie tak, jak to robiła moja Babcia.
Ptaki śpiewają, Henryk rozpala żeliwną kozę a ja rozpalam w sobie wszystkie piękne wspomnienia, sącząc kawę z niewielkiego kubeczka, pachnącą czekoladą i miłością moich Dziadków…aż łza wzruszenia spływa mi po piegowatym, nie najmłodszym już policzku. To jest moje miejsce, ta kuchnia, to niebieskie okno i ten stół, na którym potrafię ulepić wszystko, każdą emocję.
Żyj jak chcesz, najlepiej w zgodzie z własną naturą.
Co będzie potrzebne się pytasz…powiedz mi co masz, co lubisz, przecież masz z pewnością milion swoich własnych powodów, żeby wybierać co Ci smakuje, i absolutnie nie musisz się z nich nikomu tłumaczyć. I to jest właśnie w życiu najsmaczniejsze!
A to są ulubione kanapki Hugisława, wysmarowane grubaśnie czystym i puszystym jak chmurka, NOWYM Almette bez laktozy – bo każdy ma prawo wybrać to, co mu w życiu najbardziej smakuje. Do środka upycham właściwie wszystko co mam, czasem podsmażone marchewki, innym razem solidną garść rukoli i końcówkę pesto z papryczką chilli…i koniecznie jajko, takie jeszcze lejące, żeby bezwstydnie zalało ręce i posiniaczone kolana – jak to w wakacje przystało.
Przepis na nie zrodził się jak zawsze, z potrzeby chwili i z próby znalezienia złotego środka, pomiędzy zwykłą kanapką, która może być fajną przekąską a tak zwanym przed obiadem, kiedy głód jest ale nie taki okrutnie doskwierający…no i wykorzystać można właściwe wszystko, co się znajdzie w szafkach, lodówce czy w kuchni a nawet przemycić można coś od siebie, co na „otwartym” talerzu nie miało by absolutnie wzięcia. Te „burgerki” jak je nazywa Hugo, mają w zasadzie trzy obowiązkowe składniki – pieczywo, serek Almette bez laktozy i bez dodatków, i sadzone jajko na wpół miękkie, reszta to już kwestia wyobraźni, dostępnych produktów i własnych preferencji.
*Fajnie dodać do środka coś kwaśniejszego, plasterki kiszonej pietruszki czy liście kaparów – smak kwaśny pomaga trawić, a tu mamy prawdziwą bombę smaków no i smażeliny. Na szczęście z laktozą organizm nie musi sobie radzić, nie ma jej w serku a w maśle klarowanym jest niemal całkowicie zredukowana, więc i z trawieniem będzie łatwiej.
Ulubniona kanapka Hugisława
A to są składniki na jedną grubaśną kanapkę
sposób przygotowania
Szczerze mówiąc sama go polubiłam serwując fyfnastą z rzędu, szalenie pachnącą, chrupiącą kanapkę i oblizując ukradkiem noże, co też robię od dziecka. Paluchy też oblizuję, zwyczajnie myślę sobie, że to co dobre, nie może się zmarnować.