Czas, to ostatnio towar reglamentowany. Nikt go nie ma, ciężko go schwytać, spowolnić, celebrować – zupełnie tak, jakby w dobrym tonie było się wiecznie spieszyć, być nieustannie zajętym.
Wypchane grafiki, spasione kalendarze w telefonie wiecznie przypominają o milionie spraw do nakarmienia, plumkając czy brzęcząc jak uprzykrzający życie komar…a nawet pokaźne ich stado!
Tak trudno jest zwolnić, nawet w weekend z przyzwyczajenia nie odpuszczamy tempa – w końcu czas bez aktywności to czas przepuszczony zuchwale przez palce, zmarnowany, roztrwoniony, zupełnie nieważny. Zwyczajnie nie wypada nic nie robić, trzeba robić coś, cokolwiek, nie ważne co – byle by robić.
Nic nie robienie jest jak nicość, biała kartka, rozlane mleko, którym się nikt nie zajął. Nie ma koloru ani wyrazu, jest białe do granic możliwości, niewidoczne, jakby zawieszone na chwilę… i chyba właśnie dlatego tak bardzo mnie pociąga. Wyobrażam sobie jak sączę to nic nie robienie powolutku ze szklanki, jest słodkie jak cudowne lenistwo, lekko chłodne choć spokojnie mogę je podgrzać a nawet nadać mu nieco inny odcień, delikatnie pistacjowy, kawowy lub czekoladowy w zależności od zachcianki. Upajam się nim, jak nieśpiesznie przeżywanym szczęściem, szczególnie mocno i z tym większą przyjemnością, jeśli jest do tego domowej roboty. Wystarczy tę słodką, domową rozkosz przygotować w drobnych przerwach od lenistwa, a potem sączyć na zdrowie, przy okazji celebrując końcówkę wakacji. Wszystko co wychodzi spod własnej ręki jest jasne i czytelne, najpiękniej dopasowane w smaku czy konsystencji.
Zrób sam swoje, domowe mleko roślinne, to naprawdę proste.
W dodatku będzie dokładnie takie, jak chcesz więc pokochasz je jak słodkie lenistwo. Wystarczająco tłuste, żeby się pięknie spieniało i z takich orzechów jakich smak lubisz albo po prostu z takich jakie aktualnie masz. Osobiście mieszam różne orzechy, często zostaje mi trochę tych i większe trochę tamtych – więc koleguję je ze sobą w dzbanku, dolewam syropu klonowego, słodkiego tłuszczu i zdecydowanie ciepłej wody. To ciepło ma naprawdę znaczenie, zupełnie jak miłość potrafi otworzyć i połączyć orzechowe serca, rozpalając je do czerwoności. Na końcu już tylko miksuję całość moim ulubionym Waderem do zadań specjalnych, przeciskam przez sitko i jeszcze ciepłe mieszam z tym, co mi aktualnie w duszy gra. Czasem z zieloniutką i figlarną matchą, mocną i zdecydowanie czarną herbatą albo z gorzkim kakao ze szczyptą masala tea – przyznam, że wszystkie wersje są równie pociągające, jak sączące się, popołudniowe nic nie robienie.
Dobry przepis na domowe mleko orzechowe
1/2 szklanki skrawków kokosowych (mogą być też wiórki)
garść płatków migdałowych
2-3 łyżki syropu klonowego (do smaku)
naturalna wanilia, pesteczki z 2 lasek
łyżka oleju jasnego sezamowego (lub innego słodkiego)
szczypta soli
1 i 1/2 l gorącej wody
szczypta herbaty matcha lub 1 łyżeczka kakao
szczypta przyprawy masala tea
szczypta kurkumy
blender ręczny (u mnie TEN)
Kokosa i orzechy wsypuję do wyższego dzbanka, zalewam bardzo ciepłą wodą, nawet wrzątkiem i odstawiam na 15 minut. Dodaję syrop klonowy, olej, wanilię, szczyptę soli i miksuję porządnie blenderem ręcznym na wysokich obrotach – przynajmniej przez 5 minut. Potem przelewam do mleko przez drobne, herbaciane sitko wprost do butelki z szerszą szyjką, dociskając pulpę na sitku.
Tę pulpę przekładam każdorazowo do miseczki, potem zrobię z niej ciasteczka albo chrupiącą, podsmażoną posypkę do deserów czy sałaty, wiadomo #mynowaste jak zawsze!
Ciepłe jeszcze mleko mieszam specjalną miotełką czyli hasenem z niewielką ilością matcha i tak właśnie bez pośpiechu, całkiem prosto powstaje moja ulubiona matchalatte. Pijemy ją zresztą rodzinnie od kilku lat, wymieniając się, czy raczej dzieląc się jedną czarką celebrujemy każdy, „sobczakowy” poranek. Zaczynam ja, potem czarkę przejmuje mój mąż, za nim Hugo a na końcu matchowe resztki wypija nasza włochata Radocha. Ta wersja na domowym, tłuściutkim mleku z wanilią smakuje jak nie wiem co na świecie!
Tak, wiem, nie wszyscy lubią smak matchy…bo i nie muszą. Są zdecydowani zwolennicy, czyli JA i tacy, którym niespecjalnie smakuje ten zielony napój bogów. Ci drudzy mogą z powodzeniem spróbować zmieszać to pyszne mleko z łyżeczką kakao, dodać odrobinę miodu, szczyptę korzennej przyprawy masala tea i kurkumy – smak zdecydowanie inny a działanie na organizm równie fajne, choć nie takie samo.
Matcha przyjaźnie chłodzi krew, dodaje łagodnie uwalniającej się energii, szczególnie ta na domowym mleku orzechowym, bo smak słodki łagodzi gorzkie a więc nieco drenujące działanie zielonej herbaty. Wersja z kakao też działa pobudzająco, miód z masalą i kurkumą odżywia, a nawet rozgrzewa i oczywiście wzmacnia układ odpornościowy. Takie kakao robiła mi moja babcia, więc dodatkowo karmi mnie miłością zapamiętaną z tym smakiem.
To jak, którą wersję wybierasz?