Lody to mój odwieczny dylemat, uwielbiam je, właściwie od dziecka a z drugiej strony dokładnie wiem, że to nie najlepsza zdrowotnie opcja. Żeby nie było, czasami jem – z pełną premedytacją i nieopisanym szczęściem na twarzy. Jak już grzeszyć, to tylko tak – najlepiej jak się potrafi i bez wyrzutów sumienia. Nawet najzdrowsze jedzenie może nam zaszkodzić jeśli głowa się na nie zgodzi, w końcu wszystko zależy od nastawienia – podejścia do tematu.
Pamiętam niewielką lodziarnię na starej Ochocie, była obiektem moich najgłębszych westchnień i kulinarnych, słodkich fantazji. Marzyły mi się kwaśne sorbety, głęboko czekoladowe a nawet lekko gorzkie i nieziemsko kremowe, brązowe kulki a na końcu, jak zwieńczenie Mount Everestu – tłuste waniliowe piegusy. Lodziarnia była po drugiej stronie ulicy, a my z bratem mieliśmy kategoryczny zakaz przechodzenia tych, jak na tamte czasy, słabo uczęszczanych jezdni.
Patrzyliśmy tylko tęsknym wzrokiem zza krzaków na szczęściarzy oblizujących utaplane w lodowej rozkoszy palce…jak tak się człowiek napatrzy, to niemal czuje ten smak muskający chłodem język.
Ślinę ocieraliśmy rękawem i debatowaliśmy z bratem w krzakach o przewadze truskawkowych nad brzoskwiniowymi, ja zajadle broniłam cytrynowych i opowiadałam jakie smaki mogliby jeszcze ukręcić, odkrywając równocześnie ze zdziwieniem że mój brat nie podziela moich zapędów do łączenia nowych smaków. Szczególnie kuszący wydawał mi się słodko-słony i słodko-kwaśny – tak mi zostało właściwie do dziś. Lubię gorzką czekoladę z solą, owoce kiszone, słony karmel i lody z dodatkiem pieprzu.
Potem pędziliśmy do domu i wciągaliśmy babcię w lodowe pogawędki, próbując ją nakłonić do przejścia z nami na drugą stronę ulicy, żeby sama mogła się przekonać ile dobra tam na nas czekało!
Babcia była niesamowitą osobą, grała z nami w tą grę podsycając tym samym nasze apetyty, potem serwowała obiad, my wcinaliśmy wszystko wylizując talerze do czysta, sprzątaliśmy, graliśmy z dziadkiem w karty…i zapominaliśmy o lodach i lodziarni po drugiej stronie. Temat oczywiście wracał jak bumerang następnego dnia i materializował się szczęśliwie w drodze na Glinki czyli teraźniejszy Park Szczęśliwicki.
Moja babcia i mama nie za każdym razem kupowały sobie lody – kompletnie nie mogliśmy tego z bratem zrozumieć, móc i nie chcieć?! Nie mieściło się to po prostu w głowie…
Teraz sama tak mam. Jem tylko wtedy kiedy naprawdę mam ochotę i tylko te dobre, a najlepiej domowe lub rzemieślnicze.
Ukręciłam dwa rodzaje, słodkie jak nie wiem co – choć bez cukru i drugie z mojej linii – kwaśniejsze z wyczuwalną nutą imbiru w rytmie #mynowaste. Wybierz które chcesz, a najlepiej te które się do Ciebie szerzej uśmiechają!
Lody wegańskie z daktylowym, słonym karmelem
na lody :
3 średnie banany
łyżka oleju kokosowego
szczypta przyprawy masala tea
łyżka masła orzechowego
3 łyżki daktylowego, słonego karmelu
na daktylowy, słony karmel :
garść wypestkowanych, suszonych daktyli
wypestkowana łyżka jasnej tahini
dwie łyżki oleju kokosowego tłoczonego na zimno
1/4 szklanki wody (lub więcej)
2 porządne szczypty soli morskiej
Banany obieram, kroję na plasterki lub w całości wkładam do zamrażalnika na kilka godzin (można na całą noc).
Daktyle wkładam do miski lub wyższego naczynia do miksowania, dodaję pozostałe składniki i miksuję blenderem na gładką masę. Jeśli całość jest zbyt gęsta, dolewam jeszcze trochę wody. Odstawiam, oblizując oczywiście paluchy i łyżkę bo pyszne to jak nie wiem co. Można wpakować to słodko/słone cudo w słoik i wykorzystywać też do innych celów.
Zmrożone banany przekładam do miski, jeśli były w całości – ucieram je na tarce żeby łatwiej było mi je zmiksować. Dokładam olej kokosowy, masalę, masło orzechowe i miksuję wszystko na gładką masę. Na końcu dodaję karmel mi niezbyt dokładnie mieszam.
Lody można przełożyć do pojemników z patyczkami lub do zwykłego pojemnika żeby serwować je na kulki. Najlepiej wstawić je jeszcze do zamrażalnika, szczególnie te na patykach.
Lody bananowe z imbirem, ryżem i smoczym owocem
3 średnie banany (u mnie teraz są te małe więc dałam 6)
2 łyżki oleju kokosowego
5-8 cm kawałek świeżego imbiru
łyżka masła migdałowego (lub innego orzechowego czy tahini)
1/2 różowego dragon fruit lub na przykład przetartych malin czy ciemnego agrestu
sok wyciśnięty z 2 limonetek ( w PL z limonki)
opcjonalnie łyżka syropu klonowego/miodu/ksylitolu
szczypta świeżo mielonego, czarnego pieprzu
ugotowany ryż basmati (3-4 łyżki, został mi z poprzedniego dnia)
Banany dokładnie tak samo kroję lub w całości wkładam do zamrażarki. Zmrożone wyciągam, ucieram i przekładam do miski. Miąższ smoczego owocu wyciągam łyżką lub łyżką do lodów prosto ze skórki. Imbir trę na gęstej tarce bezpośrednio na banany, dodaję pozostałe składniki i miksuję na gładką masę. Masa powinna być mocno imbirowa i kwaśna – po zamrożeniu straci połowę smaku.
Całość wkładam do zamrażalnika na kolejne 2-3 godziny, w pojemniczkach do lodów z patykiem lub po prostu tak, żeby serwować na kulki.
Obie wersje podaję utaplane w słodko-kwaśnych, poszatkowanych orzechach z dodatkiem soku z limonetki i 1/4 łyżeczki przyprawy masala tea. Najprościej, szatkuję garść orzechów, wrzucam na rozgrzaną łyżkę oleju kokosowego, podsmażam, dodaję łyżkę syropu klonowego, wyciśniętą połówkę limonetki i 1/4 łyżeczki przyprawy masala tea. Czekam aż całość się zredukuje, zdejmuję z ognia, przekładam do kubeczka i zamaczam w nim lody przed podaniem lub posypuję te, które są na talerzu.
p.s pierwszej partii nie zdążyłam sfotografować bo zniknęła nim przyszłam z aparatem, mam je tylko uwiecznione na telefonie. Z drugą było całkiem podobnie, połowa zniknęła z zamrażarki nim się tak naprawdę zmroziła…