Uwielbiam jeść a tak naprawdę kocham smakować. Jestem mistrzem małych porcji, zapadam się w kuchni – tak jakbym na chwilę przebywała w zupełnie innej czasoprzestrzeni albo równoległym świecie. Niestety robię w nim taki bałagan, że włos sam sztywnieje na głowie. W transie otwieram szuflady albo szafki, wyławiam z nich coś i zostawiam żeby się przewietrzyły. Wietrzenie asortymentu dobrze robi na głowę, myśli dostają świeżego powietrza i od razu jakoś przyjemniej się układają w przyzwoitą całość.
Poza tym widzę zastęp na nowo otwartych możliwości, produkty, zupełnie jak ciekawe myśli, lubię się chować w różnych zakamarkach – jakby czekając z drżącym sercem na ponowne odnalezienie. Tak to już działa, to co było ważne chwilę temu, traci niejako na wartości i usuwa się w cień, przepuszczając coś innego na prowadzenie. Wszystko się porusza, naturalnie zmienia albo wymusza zmianę.
Miały być ciastka z makiem a są orzechowe z imbirem
Lubię pewien niedosyt, jakiś brak, zaskoczenie – rozbudza moją ciekawość i nieodpartą chęć do działania. To tak jak z dobrym jedzeniem, lepiej żeby było mniej bo tęskni się do niego, czeka się niecierpliwie na ponowne spotkanie. Powiedziałabym że niektórym śni się po nocach, kusi cudownie, rozpalając kreatywność…i zmysły.
Kruche ciastko, czekolada, rozmaryn i sól – przepis na szczęście
Do pewnych połączeń miałam już ciągoty w dzieciństwie, tak samo jak do tworzenia nowych elementów czy wykorzystywania rzeczy niezgodnie z ich zastosowaniem. Wtłaczanie mnie w jakiekolwiek ramy zawsze powodowało bunt na pokładzie. Zostało mi do zresztą tej pory – lubię dbać o swoje myśli po swojemu, nawet trochę na przekór, układać je w stosiki, chować je a potem odkrywać na nowo.
Boszzzz jak one wtedy smakują, dokładnie jak te ciastka z przypadku, umaźgane w gorzkiej czekoladzie, posypane solą i poszatkowanym rozmarynem. Obfite, tłuste, bardzo kruche i bez cukru.
Te ciastka są idealne do dziecięcej śniadaniówki…albo do moczenia w kawie
Są proste, szybkie i jak moje poranne myśli mają ogromny potencjał do wykorzystania. Spróbuj ich bez czekolady a potem utytłaj je w niej porządnie i posyp tym co lubisz, żeby wzbudzić w sobie jeszcze większe pożądanie. Jedzenie jest miłością, musi być kuszące w przeciwnym razie nie zostanie właściwie strawione, czyli przyswojone i rozdysponowane po tkankach. Czyż nie jemy właśnie dla odżywienia…plus oczywiście jeszcze dla orgazmu zmysłów i podniebienia! Do roboty bo przepis i czekolada stygnie.
Gotuj w rytmie #mynowaste
3/4 szklanki mąki orkiszowej typ 700
4 czubate łyżki mąki z orzechów laskowych
2 czubate łyżki masła orzechowego (takie jakie masz)
3 łyżki nasion chia lub maku jeśli go znajdziesz w szafce
3 łyżki syropu imbirowego*
sok wyciśnięty z 1 dużej pomarańczy lub 2 mniejszych
do dekoracji :
1/2 tabliczki gorzkiej czekolady przynajmniej 70%, najlepiej z Manufaktury Czekolady – jest wyśmienita!
pistacje pokruszone
płatki róży suszone
grubsza sól morska i poszatkowane igiełki świeżego rozmarynu
Wszystkie składniki na ciastka mieszam w misce, najpierw łyżką, potem już rękoma wyrabiam ciasto. Piekarnik nastawiam na 180 stopni żeby się rozgrzał. Ciasto rozwałkowuję na blacie na grubość około 0,5 cm, okrągłą formą lub szklanką wycinam takie same ciastka i układam je na płaską blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
Piekę przez 15-20 minut, aż się ładnie przyrumienią. Wyciągam je i studzę.
W rondelku, bardzo powoli, roztapiam gorzką czekoladę. Dobra czekolada nie lubi pośpiechu i chce żeby się z nią łagodnie obchodzić, rozumiem ją, mam tak samo.
Ostygnięte ciastka maczam do połowy w czekoladzie, posypuję dodatkami (albo nie) i wstawiam je do foremki na podłużne lody, tylko dla tego żeby czekolada ciekła sobie bez przeszkód sprawiając, że stają się jeszcze piękniejsze. Zostawiam aż czekolada zastygnie, można ten proces przyspieszyć wstawiając szpaler do lodówki lub na chwilę do zamrażarki.
Nie ukrywam że pożarłam kilka maczając je po prostu w tej ciepłej czekoladzie, popiłam mlekiem migdałowym z masalą i mało nie pękłam. Boskie są te z solą i rozmarynem! Sycące, cudowne łobuziaki.
Daj znać koniecznie która wersja Ciebie porwała.
p.s
aaaach i kilka zostawiłam czystych, żeby jutro spakować je Hugisławowi do szkoły.
* jeśli nie masz syropu imbirowego, to Twój wielki błąd możesz go wygrzebać w moich „Przepisach na szczęście” i zrobić sobie słoiczek (książka do kupieniu TU) albo opcjonalnie użyj klonowego i 1/3 łyżeczki sproszkowanego imbiru